Rajska Bora-Bora?
Według nas prawdziwy raj jest 50 mil dalej…

Zapraszam do II cz. relacji z rejsu po Polinezji Francuskiej

 

Po opłynięciu Raiatei kolejnym celem była Bora-Bora. Wypływając z atoli obserwowaliśmy jak fale uderzają o rafę i już nie mogliśmy się doczekać, aż zacumujemy i spędzimy kilka dni w polinezyjskim raju. Odległość między wyspami to około 6 godzin żeglugi. Z powodu małego serwisu katamaranu wyruszyliśmy kilka minut po trzynastej przez co staraliśmy się “wycisnąć” z łódki jak najwięcej, żeby zdążyć wpłynąć na Bora-Bora jeszcze przed zmrokiem. Żegluga była bardzo przyjemna. Wiatr pozwolił nam rozwinąć wszystkie żagle. Obraliśmy kurs zostawiając Raiatea i Taha’a za sobą. Pierwszym przystankiem był Yacht Club Bora-Bora gdzie podziwialiśmy pierwszy zachód słońca. Wieczór rozpoczęliśmy od drinków, które były zdecydowanie większe, niż te serwowane w polskich knajpach i niestety też droższe. Siedząc przy stolikach zorientowaliśmy się, że w Polsce mamy już 14 lutego. Nic nie stało na przeszkodzie, żeby rozpocząć świętowanie trochę wcześniej i delikatnie oszukać czasoprzestrzeń.
Pierwszy pełny dzień na Bora-Bora rozpoczęliśmy od przepłynięcia na południową stronę i złapania bojki niedaleko słynnej restauracji Bloddy Merrys (rzucanie kotwicy jest tam zabronione). W informatorze przed wypłynięciem z bazy czarterowej dowiedzieliśmy się, że na Bora-Bora jest tylko jedna miejska plaża. Jedna nam wystarczy! Dwa kursy pontonem do pomostu i cała załoga na brzegu gotowa na plażowanie, pływanie i jedzenie świeżych kokosów. Tempem wakacyjnym przeszliśmy wzdłuż głównej ulicy w otoczeniu palm i kwiatów aby znaleźć się na jedynej dostępnej dla nas plaży. Widok błękitnej a miejscami wręcz białej wody spowodował, że wszyscy jak najszybciej chcieli zanurzyć się oceanie. Na plaży nie można było narzekać na niedobór kokosów. Leżały one dosłownie pod każdą palmą i nie sposób było się nimi nie zainteresować. Panowie od razu podchwycili temat i próbowali swoich sił z matką naturą. Rozbijanie skorupy nie jest łatwe, wymaga dużo siły i cierpliwości. Lokalna społeczność dzięki postępowi cywilizacji używa do tego maczet ale nam na plaży zostały tylko inne kokosy i kamienie. Tak więc w tradycyjny sposób zmotywowani zawartością rozpoczęli łupanie. Początkowo próbowali kokosem o kokos za radą lokalesa ale szybko przerzucili się na kamień. Misja zakończyła się sukcesem i mogliśmy zajadać się pysznym, soczystym i świeżym kokosem.

Bora-Bora słynie z drewnianych domków na wodzie. Kiedy próbowaliśmy znaleźć miejsce, żeby “zaparkować” w pobliżu okazało się, że nie ma ani jednej bojki przy hotelach. Właściciele nie życzą sobie, aby łódki zasłaniały widok z ekskluzywnych domków i zwyczajnie nie ma możliwości postoju. Na szczęście nikt pływania nie zabronił, więc wolnym tempem zrobiliśmy dwie rundki, aby sfotografować i uwiecznić w pamięci charakterystyczną linię brzegową. Zastanawiacie się pewnie jak wygląda życie lokalnych ludzi z dala od wyidealizowanych hoteli. Polinezyjczycy to naród, który nie przywiązuje zbytnio uwagi do dóbr materialnych. Żyją raczej skromnie i nie posiadają ogromnych domów oraz ekskluzywnych samochodów. Wyspa nie opływa w bogactwa a lokalna ludność prowadzi życie w stylu “slow”.

Najpopularniejszą restauracją na wyspie jest Bloddy Merrys. Słynie z tego, że jadło w niej już wiele znanych osób. Przed wejściem stoją ogromne tabliczki gdzie wyryte są imiona i nazwiska znanych gości. Jedzenie było smaczne ale mieliśmy okazję zjeść w lepszej restauracji. Atmosfera lokalu to pierwsza klasa. Podłoga restauracji usypana była piaskiem a na środku męski zespół śpiewał i wygrywał polinezyjskie rytmy na własnoręcznie wykonanych instrumentach.

Bora-Bora to wyspa rozsławiona przez hotele i nie można jej zarzucić tego, że nie jest piękna. Niestety konsumpcjonizm odebrał jej trochę miejsca i zamknął go przed oczami żeglarzy. Pomimo tego, że to miejsce znane jest na całym świecie i podróżuje tam wiele bogatych ludzi to miano najpiękniejszej (według nas) przypada innej wyspie.

Maupiti bo o niej mowa to wyspa, która nie jest miejscem gdzie wpłyniecie zawsze. Wejście do atolu jest tylko jedno a fale rozbijają się o rafę dookoła wyspy. Oznacza to że woda wlewa się do środka z każdej strony a ujście znajduje tylko w jednym miejscu. Przy dużym zafalowaniu prąd w tym miejscu osiąga czasami nawet kilkanaście węzłów. Przez pierwszy tydzień naszego pobytu na Polinezji nie mieliśmy pozwolenia aby wpłynąć do środka ze względu na “rzekę” i fale jakie powstają w wąskim korytarzu. Będąc na Bora-Bora dostaliśmy pozwolenie. Płyniemy! Wyspa okazała się spełnieniem naszych wyidealizowanych wyobrażeń o Polinezji Francuskiej. Puste piaszczyste plaże, idealnie niebieska woda, rafy, palmy, kokosy i mango. Pierwszy wieczór spędziliśmy przy ognisku na jednej z wielu w tym atolu bezludnych wysepek. To co na długo zostanie w pamięci każdego z nas to, ilość gwiazd nad głową.  Do tej pory nie wiedzieliśmy że jest ich aż tak dużo !
Zdjęcia: @bigpicture.photography
Następny dzień to kolejne przygody na wyspie Maupiti. Rzuciliśmy kotwicę zaraz przy mieliźnie, która rozciągała się na ponad 100 metrów. Od samego południa lokalna społeczność organizowała sobie imprezę po kolana w wodzie. Był namiot, grill, zimne piwko i owoce. Na początku myśleliśmy, że to jakieś święto, albo zorganizowana impreza dla turystów. Zapytaliśmy o to panią w sklepie przy okazji zakupów. Powiedziała nam że tak jest codziennie. W ten sposób ludzie spędzają wolny czas i jest to najlepsze miejsce, żeby napić się zimnego drinka. Nie spodziewaliśmy się takiej odpowiedzi. Ta wyspa to naprawdę koniec świata, który nie przejmuje się dniami tygodnia. Dla większości załogi atrakcją okazało się wdrapanie na szczyt wyspy. Droga była dość wymagająca a fakt, iż nie było mocnych opadów pozwolił im przejść ziemistą wydeptaną ścieżką pomiędzy zaroślami. Widok z góry był przepiękny, było widać fale rozbijające się o rafę, idealny błękit wody i cały atol jaki powstał wokół wyspy. Droga była męcząca ze względu na temperaturę i przeszkody jakie zafundowała im matka natura. Po drodze ekipa musiała przejść przez las mango. Brzmi dla nas dość niecodziennie. Ilość owoców jakie spadły z drzew jednocześnie utrudniała przejście, kusiła i odstraszała poprzez zapach tych dłużej leżących. Ostatecznie załoga wróciła z pełnym plecakiem najlepszych owoców jakie mogliśmy sobie wyobrazić. Wyspa na długo zostanie w naszej pamięci i wpisujemy ją do prywatnej listy top trzy 😉 Po wizycie na Bora-bora, która trochę przytłoczyła nas ilością hoteli i miejsc w które nie mogliśmy wchodzić ani wpływać Maupiti wprowadziła idealny balans i pokazała nam że nawet w poniedziałki można siedzieć po kolana w wodzie i pić piwko.

PARTNERZY

CONTACT

48-300 Nysa
ul. Jaskółcza 42
mail: biuro@sea-you.pl
telephone number: +48 727-925-859